Oskary, Święto Przeciętniackich Filmów, znów w natarciu.
Próżno tu szukać rzeczy wybitnych, ale z łatwością znajdziemy takie, które
możemy sobie z jako taką przyjemnością obejrzeć w piątkowy wieczór. Bo
powiedzcie z ręką na sercu, czy naprawdę w zeszłym roku nie wiedzieliście nic
lepszego (lub chociaż równie dobrego) niż tych kilka filmów, które jak mantra
powtarzają się w tegorocznych nominacjach? Czy rzeczywiście to jest kinowa śmietanka
tego roku? Oczywiście, że nie. Ale przynajmniej jest o czym mówić. No i pisać.
Szybki przegląd nominacji oskarowych czas zacząć. A zaczynamy
od Dallas Buyers Club, czy jak chcą
polscy tłumacze, Witaj w klubie.
Ocena: 4,5/6
Film petarda. Niby nic szczególnego, niby żadnych
zauważalnych wysiłków, a jednak. Dallas Buyers
należy do ścisłej czołówki tegorocznych nominacji, chociaż nagrody na pewno
nie dostanie. A powinien. Chociażby za to, że w niestandardowy sposób dotyka wyświechtanego
i ulubionego tematu filmowców – AIDS. Trochę tego było, ale najczęściej bardzo ckliwie (Filadelfia).
Jean-Marca Vallée snuje zabawną historię pełną kontrastów,
drobnych śmieszności i smutnej codzienności w Dallas w 1985 r. Jej bohaterem
jest Ron (Matthew McConaughey), pijaczyna i homofob (jak zresztą wszyscy w tym
czasie), który dowiaduje się, że ma AIDS w bardzo zaawansowanym stadium. I
chociaż nie dowierza, bo HIV dotychczas utożsamiał z gejami, to za wszelką cenę
usiłuje znaleźć wyjście z trudnej sytuacji.
Naznaczony szkarłatną literą, automatycznie wypada z grona swoich prawdziwie
samczych kolegów z wąsami, a lekarze nie chcą go leczyć. I chociaż miał to już
być koniec, okazuje się, że to dopiero początek kombinatorskiego życia Rona,
który jest naprawdę równym gościem.
Są dwie główne siły tego filmu. Pierwsza to naprawdę dobry
scenariusz, a druga to rola pierwszoplanowa. Złoty chłopak Hollywood spod znaku
romantico, gładki blondasek Matthew McConaughey zbrzydł i odzyskał talent
jednocześnie. Przypomniał sobie widocznie czasy, w których zdarzyło mu się
zagrać w dobrych filmach, zakręciła mu się łza w oku i przeszedł na ostrą
dietę. Kościsty McConaughey ma dużą siłę rażenia i ogromną wyrazistość. A
sekunduje mu Jared Leto w roli nieco zdziecinniałego transseksualisty. Ale któż
inny mógł to lepiej zagrać niż wokalista zespołu lubującego się w emo fryzurach?
W pierwszych chwilach doszukiwałam się w jego kreacji naśladownictwa Cilliana
Murphy’ego ze Śniadania na Plutonie,
ale zaraz już wiedziałam, że to nie to. Jaredowi udało się znaleźć własny
sposób na tę rolę.
Tekst miał być krótki, ale trochę się rozrósł, więc mogę
zrobić tylko jedno – polecić Wam ten film. Jeżeli jeszcze nie widzieliście Dallas Buyers Club, wiedzcie, że macie
przed sobą jeden bardzo udany filmowy wieczór.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz