wtorek, 24 września 2013

Subiektywnie o stereotypizacji w kinie



Wyznania zakupoholiczki














Filmy, zwłaszcza te popularne,  tworzą światopogląd milionów ludzi. Reżyserzy często nawet niezamierzenie narzucają widzom swój ogląd na życie, robiąc kino stronnicze lub powtarzając w fabule dawno utarte schematy. Zdarza się czasem, że mają rację. Niektórzy stereotypizując, wytykają nielubianym najgorsze wady. Są też tacy, którzy z filmowych szablonów nabijają się bezlitośnie. A szufladkować można wszystko i wszystkich: grupy etniczne, zawodowe i wiekowe, biednych i bogatych, brzydkich i urodziwych, kobiety i mężczyzn, miejsca, a nawet sztukę. Na temat filmowych stereotypów mogłaby powstać obszerna książka. Ten tekst to jedynie krótki przegląd najciekawszych popisów filmowców i ich alternatywnej wizji świata. Witajcie na planecie Złoty Ekran.

Kobiety
Pójdą na pierwszy ogień, bo to one są ulubionym obiektem reżyserskiej kreacji. Nie tylko męskiej zresztą. Kobieta w filmie jeżeli nie jest waleczną matką (Wielki Mike. The Blind Side), sędziwą babką (Królowa) lub diaboliczną szefową (Diabeł ubiera się u Prady) najczęściej jest naiwna – wierzy w bajki i szuka księcia. Wie również, że wizyta u fryzjera i para nowych butów to najlepszy sposób by poradzić sobie z przeciwnościami losu (Wyznania zakupoholiczki). Jeżeli nawet to nie pomaga biedaczka musi zawalczyć – najczęściej z inną, o tego jedynego. Bo wiadomo, praca i pasje są ważne, ale to życie z NIM jest priorytetem. Taki wizerunek kobiety współczesnej budują niemal wszystkie komedie romantyczne, na przykład nominowane do Oskara Druhny. Ale zaczęło się dużo wcześniej, kiedy pojęcie niezależnej kobiety dopiero rodziło się w męczarniach. 

Druhny













W Zabawnej buzi  z 1957 r. postać grana przez Audrey Hepburn to szara myszka pracująca w księgarni. Jej życie diametralnie zmienia fotograf modowy, który niesamowitym zbiegiem okoliczności dostrzega w dziewczynie wyjątkową urodę. Bo jak wiadomo, zawsze chodziło o wygląd, reszta to już tylko zabawne kobiece fanaberie. Role grane przez Hepburn są o tyle interesujące, że zawsze prezentują kobietę zawieszoną w czasie i przestrzeni, nie do końca świadomą szumu wokół niej, wiecznie marzącą i skrajnie nieżyciową (Rzymskie wakacje czy Śniadanie u Tiffany’ego). 

Śniadanie u Tiffany'ego












Dominację mężczyzn nad płcią przeciwną przedstawił Antonioni w kultowym Powiększeniu z 1966 r., gdzie tło opowieści stanowiły ciągle zmieniające się modelki fotografowane, i nie tylko, przez głównego bohatera – posłuszne, ale zarazem opieszałe, chichoczące i  uprzedmiotowione przez protagonistę, szukające uznania w jego wzroku i obiektywie. Ten rodzaj kreacji bynajmniej nie pomaga kobietom wymościć sobie dobrego miejsca w patriarchalnej rzeczywistości. Tendencję tę przełamały popularne filmy animowane, takie jak Merida waleczna lub Zaplątani, przedstawiające księżniczki znane z baśni w całkiem innym świetle.

Powiększenie












Młodzież
Moją szczególną uwagę na problem filmowego przedstawienia młodzieży zwróciły ostatnie dzieła polskich reżyserów, a szczególnie irytująco przypomniała o sobie Katarzyna Rosłaniec swoim Bejbi blues. Drogi czytelniku, to trzeba wiedzieć: nastolatki to idioci, zawsze, bez wyjątku. Obojętnie czy z nizin społecznych, które u Rosłaniec na przykład i tak są zawsze kolorowe i bardzo retro, czy chowane w największych luksusach. Takie jest zresztą ich prawo, bo młodość i brak rozumu idą w parze. Choć trzeba przyznać, że rodzice nie są lepsi, ale za to zawsze winni. Do braku rozumu dochodzi bowiem ślepota i wirus znieczulicy. Tak ogólnie to świat w filmach o młodzieży (całkiem inaczej ma się sprawa z kinem dla młodzieży) jest beznadziejny. Niby kolorowy, z fajną muzyką w tle, ale bez śladu szarych komórek. O ile Galerianki starały się opisać jakieś konkretne zjawisko, to Bejbi blues tej samej reżyserki jest już jazdą na krawędzi – ukazującą kłamliwy przekrój wielu grup społecznych, wszystkich po równo zepsutych. Film narzuca wręcz przekonanie, że nastoletnie matki zamykające niemowlaka w dworcowej skrytce to oczywista codzienność.

Bejbi blues
















Jan Komasa, twórca porządnie zrealizowanej Sali samobójców również nie jest zbyt łaskawy dla licealistów. W swoim filmie ubiera nastolatki w modne ciuchy, wręcza im drogie gadżety i żel do włosów, ale odbiera samodzielne myślenie i resztki człowieczeństwa. U Komasy dla młodych są tylko dwie drogi: okrucieństwa lub całkowitego odrzucenia.
Oprócz polskich reżyserów lubujących się w analizowaniu problemów, których nie ma są jeszcze amerykańscy autorzy słynnych slasherów jak Piątek trzynastego czy Halloween, którzy na potrzeby efektownej i prostej fabuły swoich horrorów przydzielają głównym bohaterom konkretne, ukute przez gatunek cechy. Mamy więc bezmyślnych osiłków, nierozgarnięte blondynki, dyżurnych kabareciarzy i rozważnych prymusów. Nic pomiędzy. O ile Krzyk Wesa Cravena delikatnie pastiszuje i wręcz składa hołd klasycznym slasherom, to 15 lat później genialny Dom w głębi lasu odsłania bezlitośnie wszystkie karty gatunku, prowadząc widza za rękę przez kanon horrorów, by wreszcie usadzić odbiorcę na  miejscu bożka, któremu filmowi twórcy składają krwawe ofiary.

Dom w głębi lasu














Bogaci
Klasa wyższa też otrzymała ekskluzywną charakterystykę w kinowym wydaniu. Prześmiewczy i subtelny Dyskretny urok burżuazji Buñuela krytykujący wieczny i niezaspokojony konsumpcjonizm snobów to nic w porównaniu z bezpośrednim osądem w wydaniu nieco mniej ambitnych produkcji.
Oprócz odkrywania zakamarków kobiecej natury, komedie romantyczne lubują się w ocenie bogaczy, albo jeszcze gorzej – nowobogackich. Romantyczny archetyp to uboga dziewczyna chcąca ułożyć sobie życie, a spotykająca na swej drodze jakiegoś majętnego przystojniaka. Zazwyczaj na przeszkodzie do wspólnego szczęścia stoją różnice społeczne, a przede wszystkim hermetyczne środowisko klasy wyższej. W Niani w Nowym Jorku obserwujemy ciemiężącą służbę i głuchą na potrzeby syna panią domu i jej nieobecnego, notorycznie zdradzającego męża. Twórcy Pokojówki na Manhattanie znają zaś od podszewki zwyczaje klientów luksusowych hoteli, którzy nie szanują cudzej pracy, a na dodatek są niesamowicie skąpi. Jak widać wżenić się w środowisko bogaczy nie jest łatwo, tylko właściwie po co?

Pokojówka na Manhattanie














Warto też wspomnieć o polskich dokonaniach na tym polu. Co prawda w rodzimych komediach romantycznych prawie wszystkim żyje się całkiem dostatnio. Jednak zasada jest żelazna: im bogatszy, tym gorszy lub więcej ma problemów. Bardzo wyraźnie obrazuje to przykład skądinąd sympatycznych Listów do M., gdzie najnieszczęśliwszą parą są mieszkający w imponującym domu i idealnych wnętrzach Wojciech i Małgorzata. Małgorzata jest skrajnie antypatyczną osobą – zimną i zdystansowaną. Bo pieniądze szczęścia nie dają.

Amerykańscy nauczyciele
Jeśli  akurat scenarzyści nie kazali im molestować nieletnich, to są całkiem równymi gośćmi - amerykańscy nauczyciele to może nieszczególnie liczna grupa w porównaniu do poprzednich, ale za to wyjątkowo często opiewana w filmach. Współcześni belfrzy, zwłaszcza ci w szkołach publicznych to prawdziwi herosi. Oczywiście mają swoje prywatne problemy, ale to jeszcze bardziej podkreśla ich zaangażowanie w pracę z młodzieżą. Z tą trudną i zdemoralizowaną ma się rozumieć. Zacznijmy od klasyki gatunku. Młodzi gniewni z 1995 r. z Michelle Pfeiffer w roli głównej to historia oparta na faktach. Przeszkolona wojskowo Louanne podejmuje się pracy z bardzo opornymi uczniami. Po serii niepowodzeń jej niekonwencjonalne metody wreszcie odnoszą skutek, a nauczycielka zżywa się z uczniami i próbuje zmienić ich życie na lepsze. Louanne jest surowa i bezwzględna, ale dla swoich podopiecznych ma dużo cierpliwości i serca. Nauczycielskie poświęcenie jest też pozytywnym akcentem niezwykle smutnego filmu, Precious Lee Danielsa, w którym edukacja jest jedynym sposobem na wyjście na prostą.

Młodzi gniewni














Nieco nietypowo, ale nadal korzystnie pedagoga ukazał Ryan Fleck w Szkolnym chwycie. Obarczony nałogiem i niespełnionymi marzeniami Dan Dunne, nauczyciel historii z całych sił stara się przekazać uczniom przydatną wiedzę i umiejętności. Co więcej, z jedną z uczennic nawiązuje przyjaźń i stara się ją chronić.
Może nie wszyscy nauczyciele wybrali swój zawód z powołania, ale na pewno wszyscy mogą liczyć na szacunek amerykańskich filmowców. Z takiego wizerunku pedagodzy powinni być bardzo dumni.

Kosmici
Na koniec coś specjalnego – bez zagłębiania się w ogólnoświatową dyskusję nad istnieniem życia pozaziemskiego, tylko raczej rozpatrując fenomen ufoludków jako stałego elementu kultury masowej.

Kapuśniaczek
















Trzeba się ich bać, bo nie mają litości. Obojętnie czy przylatują na Ziemię hipernowoczesnymi obiektami latającymi, czy to my po raz kolejny polecieliśmy ich odwiedzić w naiwnej nadziei na miłe przyjęcie herbatą i ciastem. Filmowcy nie lubią kosmitów. Tylko jeden z nich mógłby być ziemskim rzecznikiem stworów z innej galaktyki - Steven Spielberg. Jego E.T. oraz Bliskie spotkania trzeciego stopnia to właściwie jedyne wysokobudżetowe produkcje ukazujące kosmitów jako przyjazne istoty (zapomniałabym o Kapuśniaczku Jeana Giruolta, z co prawda trochę niższym budżetem). Inni twórcy postawili na destrukcyjny wizerunek UFO i ufoludków. Dość wspomnieć Dzień niepodległości czy Wojnę światów, w których główną ambicją przybyszy była kolonizacja  lub zniszczenie naszej planety. Znaki z Melem Gibsonem ukazały kosmitów bardziej jak groźnych bandytów chcących wtargnąć do każdego domu na świecie, ale równocześnie uprzejmie uprzedzających o wizycie. Odwiedziny ludzi na obcej ziemi też bywały niemiłe – każda kolejna odsłona Obcego przedstawiała coraz to straszniejsze oblicza potworów, nie mówiąc już o Prometeuszu Scotta. 

Prometeusz













Dystrykt 9












 
Historią niestandardową był za to niewystarczająco doceniony Dystrykt 9 z 2009 r. Film Neila Blomkampa opowiada o kosmitach, którzy nieopatrznie lądując na Ziemi zostają uwięzieni przez ludzi w ogromnych slumsach. To bardziej dywagacja na temat ludzkiej natury niż przerażającego oblicza nieznanego. Może bardziej powinniśmy bać się siebie nawzajem niż międzygalaktycznej inwazji?
Trudno powiedzieć, ale jeżeli kiedykolwiek spotkacie kosmitę, lepiej uciekajcie. Nigdy nie wiadomo, czy może w tym przypadku twórcy filmowi się nie pomylili.

wtorek, 17 września 2013

Dzień dobry, czy to Polska? – Sęp (2012, reż. Eugeniusz Korin)
















W skrócie:
Aktorstwo: słabi pozostali słabi, a wybitnych sprowadzono (a może sami się sprowadzili) do parteru
Jaką Polskę możemy zobaczyć w filmie: PKB = 5x stan rzeczywisty, no i ogólnie słońca więcej
Czy film jest przyzwoity: jeżeli wieczory spędzacie przy powtórkach Na dobre i na złe to jak najbardziej
Ocena: 2,5/6



Bogu świeczkę…
Sęp to kakofonia wrażeń. Mieszanka wszystkiego czym polskie kino komercyjne chciałoby być, ale czym nigdy niestety (lub na szczęście) nie będzie.
„Polska odpowiedź na Infiltrację”, jak promowali Sępa producenci, chyba właśnie to dokonanie Scorsese najmniej przypomina. Na plakatach filmu są flary, matrixowski potok całek, zaaferowany Michał Żebrowski z pistoletem w ręce, a za nim wyraźnie nieobecna Anna Przybylska. Plakat mówi więc: spodziewajcie się romansu, intrygi, tajemnicy i akcji. Bardzo poważnej akcji.
A co naprawdę dostajemy? To nie lada zagadka. Raz aktorzy wygłaszają teatralne monodramy, by za moment zadziwić ckliwością mydlanej opery.

 
Plakat Sępa




















Błysk bohatera
Tytułowy Sęp, policjant Aleksander Wolin, który nie lubi być nazywany Olkiem (Michał Żebrowski aka rycerz smętnego oblicza), to postać kryształowa, idealizowana tak bardzo, że z każdą minutą seansu staje się coraz bardziej nierealna, by na koniec przyjąć abstrakcyjny wymiar bohatera, którego nigdy nie było. Nieznana jest geneza ksywy Sępa. Podobno „sprząta padlinę”, ale żadna opowieść ani zachowanie policjanta tego nie uzasadniają. Za to Wolin już jako chłopiec był bardzo wrażliwy na nieszczęścia rodzaju ludzkiego. Wiele lat później jego troska o bliźnich jest niezmienna. Celebruje ją w luksusowym warszawskim mieszkaniu szukając wszelkich odpowiedzi w teorii superstrun i rozwiązywaniu całek na wielkiej tablicy kredowej, która w salonie Sępa zajmuje honorowe miejsce zamiast telewizora. Bo ten bohater jest absolutnie idealny. Czysty i schludny, przystojny i niepalący meloman domator, którego ojciec mawiał, że prawdziwi mężczyźni nigdy nie przeklinają. Wymarzony klient biura matrymonialnego.


A u Aleksandra za biurkiem porządeczek...













...tak samo jak na jego tablicy kredowej











2+2=4
Wolin razem ze starszym kolegą Bożkiem (Daniel Olbrychski) otrzymują zadanie specjalne od generała Krasuckiego (Piotr Fronczewski). Mają wyjaśnić tajemnicę fali ucieczek groźnych przestępców. Śledztwo, choć nieco niemrawe, splata się co rusz z życiem prywatnym Wolina od momentu kiedy poznaje piękną Nataszę McCormack (Anna Przybylska) – Polkę z krwi i kości, która promuje fundację honorowego dawstwa organów i do tego uczy kickboxingu, a śniadania jada w zalanym słońcem przydomowym ogrodzie. Zakochani spotykają się zazwyczaj nad łóżkiem śmiertelnie chorego podopiecznego fundacji McCormack, a zarazem bliźniaka genetycznego Wolina. Aby rozwiązać kryminalną zagadkę Sęp nocami wypisuje na swojej tablicy oczywiste równania, a Bożek przeprowadza ostre przesłuchania. Mają trochę wolnego czasu, więc wieczorami spotykają się na tarasie widokowym Pałacu Kultury i Nauki, by wymienić kilka zdań. Równolegle do policyjnego śledztwa  swoje coraz śmielsze akcje przeprowadza gang porywający przestępców – zawsze o krok przed stróżami prawa.

Celebracja wspólnego śniadania










Trochę tak, a trochę nie
Oczywiście fabuła kryminału rządzi się własnymi prawami, jednak bardzo trudno wykreować intrygę, w której nie ma przeciwnika. Trudno też stworzyć porywający film sensacyjny, gdzie pościg samochodowy kończy się atakiem krwiożerczego rusztowania na Seata Ibizę.
Film ratują zabawne epizodyczne sceny jak zasadzka na kryminalistę Malinkę (Piotr Gąsowski), czy telefon słabego na umyśle Lemana (brawurowy Jacek Beler) do żony. W Sępie przekonujący są tylko bandyci – barwni i interesujący. Policjanci za to przetapiają się w bezkształtną masę, znaną jedynie z amerykańskich filmów budujących stereotyp dobrego policjanta.

A tak w Sępie wyglądają cele dla bandytów











Filmowy debiut dobrego reżysera teatralnego Eugeniusza Korina miał być polskim thrillerem na światowym poziomie. Zamiast tego twórcy zaserwowali bezbarwny produkt czerpiący na przemian z komedii romantycznych, Pięknego umysłu, czy nawet z Siedmiu dusz na samym końcu. Jest trochę światowo i trochę zaściankowo. Piękne apartamenty, stadnina koni i dizajnerskie cele dla bandytów przeplatają się z ubogo zrealizowanymi scenami akcji i bardzo powolnym główkowaniem. Korin nie wziął pod uwagę, że ładne widoki i ciekawe twarze nie budują filmu – czyni to spójna i wartka fabuła.