piątek, 28 czerwca 2013

Bez kaca – Spring Breakers (2012, reż. Harmony Korine)






















W skrócie:
Aktorstwo: doskonale dopełniające całości
Czego film uczy: niczego, to pewne
Czy film jest przyzwoity: w tym przypadku „przyzwoity” nabiera zdecydowanie na dwuznaczności
Ocena: 4/6


MTV, przybywaj!
Harmony Korine, człowiek który lubi wszystko dziwnie, zrobił kolejny film. Z dużą promocją i nazwiskami, których Korinowi nikt by wcześniej w życiu nie przypisał. Do ról czterech głównych bohaterek wybrał trzy gwiazdki filmów dla młodzieży i swoją 27-letnią żonę (jej nie miałam na myśli w poprzednim zdaniu). W zwiastunach jest kolorowo, trochę gangstersko, trochę seksownie. Dokładnie jak w filmie. Tyle, że film pokazuje to wszystko w rozmiarze XXL. 

Mam pewną wizję powstania Spring Breakers. Wg niej Korine wyszedł na środek ulicy z ogromnym worem na ziemniaki, otworzył go, spojrzał w niebo i krzyknął: „przybywaj MTV, przybywajcie teledyski wieśniackich raperów, przybywaj Kalifornio pełna słońca i pieniędzy, ja was skondensuję i pokażę w pełnej krasie”. Inaczej nie mogło się to odbyć. Reżyser  serwuje popkulturę w pigułce. Popkulturę w najtandetniejszym wydaniu. Tę, w której nazywanie Britney Spears księżniczką świata jest wyrazem najlepszego smaku, a życie rodem z MTV Cribs to wyżyny wszystkiego, co może posiadać człowiek na ziemi. 















Nie umiemy liczyć, ale umiemy kilka innych rzeczy
Spring Breakers można podzielić fabularnie na dwie części. Pierwsza z nich jest jak przedruk pamiętnika bardzo nierozgarniętej nastolatki. Cztery koleżanki mają w życiu jeden cel – wyjechać na wiosenne wakacje, synonim dzikiej zabawy, słońca i plaży. Marzenie to doskwiera im bardzo. Nie mogą myśleć o niczym innym, męczą się w swoim mieście (pięknym jak z obrazka, tylko nieco opustoszałym – przecież wszyscy są już na wakacjach). Codzienne życie to dla nich najgorsza katorga (nie wiedzieć dlaczego), dlatego muszą koniecznie wyjechać i odnaleźć siebie na kalifornijskiej libacji. Po kilku miesiącach wspólnego odkładania pieniędzy okazuje się, ku wielkiemu zdziwieniu bohaterek, że nie zebrały właściwie nic. Wtedy właśnie postanawiają zdobyć pieniądze w inny sposób – napadają na bar.
Kiedy są już na miejscu, przeżywają najlepsze dni życia. Jest seks, są narkotyki i alkohol. Jedna z dziewcząt, bogobojna Faith (Selena Gomez) określa to wszystko jako  wielkie przeżycie duchowe, które nie powinno się skończyć.

W końcu jednak dziewczyny trafiają do więzienia. I tu rozpoczyna się druga część opowieści, gdzie bohaterki poznają  Aliena (bardzo dobry James Franco) – książkowego amerykańskiego rapera i gangstera z grillem na zębach, wielką furą i szerokimi spodniami. W tej części jest jeszcze więcej seksu i przemocy, a nastolatki dopuszczają się coraz poważniejszych przestępstw.


 









Co ciekawe, ta wielka impreza odbywa się zwyczajnie bez kaca. Nie ma kary, nie ma potępienia, są tylko coraz dziwniejsze pomysły.

Na samym szczycie tęczy
Korine ma duże wyczucie w pokazywaniu tego świata, on wie, że tu nie potrzeba parodii – ta rzeczywistość, której nigdy nie było to kwintesencja złego smaku niewymagająca dodatków. Tani raperzy jak Ali G epatują strasznym bogactwem, nastolatki są zbereźne, nagie i naiwne zarazem, a seks w basenie to najlepsze doświadczenie życia. Reżyser tego świata w ogóle nie osądza, pokazuje swoje klisze z pozycji niemego obserwatora, tropiciela dziwności telewizyjnej współczesności. I wrzuca to wszystko w neonowy sos.
Spring Breakers nie jest  wybitnym dziełem, ale za to umiejętnym filmem na miarę naszych głupich czasów. Żenującym i fascynującym zarazem.

3 komentarze:

  1. Nie wiem, czy użyte to było jako metafora, ale główne bohaterki nie wybrały się do Kalifornii, tylko na Florydę :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O, prawdę mówiąc nawet o tym nie myślałam, tylko automatycznie pisałam o Kalifornii jako pierwszym skojarzeniu gorącego wybrzeża. Rzeczywiście to błąd merytoryczny, o kilka tysięcy kilometrów do tego : > Ale niech już tak zostanie. Dzięki za uwagę.

      Usuń