czwartek, 7 lutego 2013

Les Miserables, Nędznicy, czyli jak Hollywood budzi z grobu klasyki



Postanowiłam wyrwać się z transu oglądania Trudnych Spraw i obejrzeć jakiś dobry, tylko  może mniej zabawny film. 















W skrócie:
Najlepszy aktor filmu: Sacha Baron Cohen
Najgorszy aktor filmu: Russel Crowe (nigdy nie uda mi się podążyć za jego wzrokiem: <)
Co w filmie smuci: powtarzanie tego samego schematu
Co w filmie cieszy: złoty ząb monsieur Thénardier
Czy film jest przyzwoity: tak
Ocena: 4/6


Odgrzany kotlet
Musical Nędznicy to odgrzewany kotlet. Ładnie podany, ale w menu już od kilkudziesięciu lat. A swojskie potrawy producentom smakują najlepiej, bo gwarantują sukces. Trudno nazwać wybitnym dziełem interpretację znanego od lat przedstawienia. Z niemal tymi samymi piosenkami i scenariuszem.
Ekranizacja broadway’owskiego musicalu trwa ponad 2,5 h, ale zachęca bardzo popularną obsadą i pięknymi obrazkami. Kusi napompowaną akcją promocyjną, licznymi nominacjami i nagrodami.  Co to musi być za cudo.
Trudno oceniać scenariusz, gdy jest repliką i trudno oceniać fabułę, gdy jest interpretacją w interpretacji. Dlatego nie chcę w ogóle odnosić się do tego, jak fabuła musicalu ma się do książkowego pierwowzoru. No bo ma się nijak, a konwencję tę ukuł ponad 30 lat temu Claude-Michel Schönberg (również pracujący przy filmie) i tak widocznie miało zostać. Od ilości konotacji nowych Nędzników aż głowa pęka. Nie dość, że jest filmową wersją przedstawienia znanego i odgrywanego na całym świecie, to nie jest nawet pierwszą ekranizacją. Na tym samym scenariuszu bazował całkiem dobry film Bille Augusta z 1998 r. Nie wspominając już o niezliczonych produkcjach TV.




















I nie ma co się dziwić. Les Miserables to księga opasła, wielowątkowa i wypchana opisami wszystkiego co się rusza, co jest, i czego już nie ma, co było lub nie było i dlaczego właśnie. Taka już jest natura literatury Hugo i bardzo karkołomnym wyzwaniem jest ją oddać na ekranie. Dlatego twórcy wybrali najłatwiejszą ścieżkę.
Przy Nędznikach zebrała się znana z Jak zostać królem klika. Tom Hooper do zdjęć dobrał sobie Dannego Cohena, który nawiasem mówiąc, zaserwował nam takie same zdjęcia. Mogłoby się to wydać niemożliwe przy tak różnych filmach, a jednak. Jest pięknie i modnie, tylko w głowie brzęczy ‘to już chyba gdzieś było’. Do tego H. Bonham Carter, którą od lat oglądamy w tej samej roli pensjonariusza Tworek.

To widzieliśmy w Jak zostać królem

To widzieliśmy w Nędznikach







I raz jeszcze, tylko dla rozrywki
Małe, a cieszy


































 
A, i jeszcze raz















Śpiewać każdy może
Duży plus należy się za trud w rozwiązaniu dialogów i piosenek (wszystkie śpiewane). Były nagrywane od razu na planie, a nie w studio. W ten sposób zaserwowano odbiorcy widowisko dźwiękowo bliskie rozgrywanemu na deskach teatru, bardziej przekonujące, ale zarazem ujawniające nawet najmniejsze braki – nieco drażniące śpiewane dialogi i trudności wokalne niektórych aktorów. Dość rzadka okazja, by przekonać się jak plejada gwiazd radzi sobie z musicalem.
Kilka słów o grze Anne Hathaway, która wywołała lawinę zachwytów. Dziwne są to czasy, kiedy uważa się za stosowne nagradzać aktorów za ,poświęcenia cielesne’. Kino to jeden wielki Jackass. C. Theron grała brzydką kobietę, dała sobie nałożyć tonę makijażu? O matko, co za poświęcenie! C. Bale schudł do roli? Powinien dostać Oscara. Źle, niedobrze. Zawsze myślałam, że to część pracy aktora - przygotować się do roli. Nie sądzę, żeby ścięcie włosów i umorusana twarz były warte tylu ochów i achów.
Jednak rola Fantine była krótka, ale kluczowa. I całkiem interesująca. Partie wokalne Fantyny okazały się, ku mojemu zdziwieniu, bardzo dobre i bardzo przekonujące. 













Hugh Jackman również zaskakująco dobry wokalnie i aktorsko. Jak powiedział w jednym z wywiadów Sacha Baron Cohen: to duże wyzwanie dla Wolverine’a. Trudno się nie zgodzić, a jednak Jean Valjean był jedną z najbardziej pełnokrwistych postaci filmu.
Koniecznie trzeba wspomnieć o roli Sachy Cohena: po prostu świetna. Do bólu zabawna. Zadziwiają też zdolności wokalne komika, który pokazał już co nieco w Sweeney Toddzie. A w utworze Master of a House stworzył z H. Bonham Carter niezrównany duet komediowy.
Najbardziej przejmujące mnie uczucie podczas seansu to wielkie współczucie dla Russela Crowe’a. Z każdym wyśpiewanym wersem męczyłam się wraz z nim i  w pewnym momencie już nie wiedziałam czy Crowe jest tak dobrym aktorem czy tak marnym śpiewakiem.

Trochę przyziemnie
Oglądałam filmik zza kulis produkcji na temat makijażu i kostiumów. Bardzo dużo mówiono o realizmie, sztucznych złotych zębach i obcinaniu włosów A. Hathaway. Czekałam z niecierpliwością na wyjaśnienie kwestii idealnie wyregulowanych brwi wszystkich aktorek, zwłaszcza odtwórczyni roli Eponine (świetnej wokalnie). Jednak nie doczekałam się.




















Podsumowując, Nędznicy to trochę dziwna, a trochę intrygująca mieszanka znanej historii, znanych zdjęć, ładnych kostiumów i całkiem niezłego aktorstwa wystawionego na ciężką próbę. Przyzwoita produkcja (niestety), która chce być arcydziełem. Tylko pamiętajcie, żeby wysikać się przed seansem (kolejna złota myśl Borata), bo w tym przypadku nie tylko aktorzy są wystawiani na próbę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz