wtorek, 17 września 2013

Dzień dobry, czy to Polska? – Sęp (2012, reż. Eugeniusz Korin)
















W skrócie:
Aktorstwo: słabi pozostali słabi, a wybitnych sprowadzono (a może sami się sprowadzili) do parteru
Jaką Polskę możemy zobaczyć w filmie: PKB = 5x stan rzeczywisty, no i ogólnie słońca więcej
Czy film jest przyzwoity: jeżeli wieczory spędzacie przy powtórkach Na dobre i na złe to jak najbardziej
Ocena: 2,5/6



Bogu świeczkę…
Sęp to kakofonia wrażeń. Mieszanka wszystkiego czym polskie kino komercyjne chciałoby być, ale czym nigdy niestety (lub na szczęście) nie będzie.
„Polska odpowiedź na Infiltrację”, jak promowali Sępa producenci, chyba właśnie to dokonanie Scorsese najmniej przypomina. Na plakatach filmu są flary, matrixowski potok całek, zaaferowany Michał Żebrowski z pistoletem w ręce, a za nim wyraźnie nieobecna Anna Przybylska. Plakat mówi więc: spodziewajcie się romansu, intrygi, tajemnicy i akcji. Bardzo poważnej akcji.
A co naprawdę dostajemy? To nie lada zagadka. Raz aktorzy wygłaszają teatralne monodramy, by za moment zadziwić ckliwością mydlanej opery.

 
Plakat Sępa




















Błysk bohatera
Tytułowy Sęp, policjant Aleksander Wolin, który nie lubi być nazywany Olkiem (Michał Żebrowski aka rycerz smętnego oblicza), to postać kryształowa, idealizowana tak bardzo, że z każdą minutą seansu staje się coraz bardziej nierealna, by na koniec przyjąć abstrakcyjny wymiar bohatera, którego nigdy nie było. Nieznana jest geneza ksywy Sępa. Podobno „sprząta padlinę”, ale żadna opowieść ani zachowanie policjanta tego nie uzasadniają. Za to Wolin już jako chłopiec był bardzo wrażliwy na nieszczęścia rodzaju ludzkiego. Wiele lat później jego troska o bliźnich jest niezmienna. Celebruje ją w luksusowym warszawskim mieszkaniu szukając wszelkich odpowiedzi w teorii superstrun i rozwiązywaniu całek na wielkiej tablicy kredowej, która w salonie Sępa zajmuje honorowe miejsce zamiast telewizora. Bo ten bohater jest absolutnie idealny. Czysty i schludny, przystojny i niepalący meloman domator, którego ojciec mawiał, że prawdziwi mężczyźni nigdy nie przeklinają. Wymarzony klient biura matrymonialnego.


A u Aleksandra za biurkiem porządeczek...













...tak samo jak na jego tablicy kredowej











2+2=4
Wolin razem ze starszym kolegą Bożkiem (Daniel Olbrychski) otrzymują zadanie specjalne od generała Krasuckiego (Piotr Fronczewski). Mają wyjaśnić tajemnicę fali ucieczek groźnych przestępców. Śledztwo, choć nieco niemrawe, splata się co rusz z życiem prywatnym Wolina od momentu kiedy poznaje piękną Nataszę McCormack (Anna Przybylska) – Polkę z krwi i kości, która promuje fundację honorowego dawstwa organów i do tego uczy kickboxingu, a śniadania jada w zalanym słońcem przydomowym ogrodzie. Zakochani spotykają się zazwyczaj nad łóżkiem śmiertelnie chorego podopiecznego fundacji McCormack, a zarazem bliźniaka genetycznego Wolina. Aby rozwiązać kryminalną zagadkę Sęp nocami wypisuje na swojej tablicy oczywiste równania, a Bożek przeprowadza ostre przesłuchania. Mają trochę wolnego czasu, więc wieczorami spotykają się na tarasie widokowym Pałacu Kultury i Nauki, by wymienić kilka zdań. Równolegle do policyjnego śledztwa  swoje coraz śmielsze akcje przeprowadza gang porywający przestępców – zawsze o krok przed stróżami prawa.

Celebracja wspólnego śniadania










Trochę tak, a trochę nie
Oczywiście fabuła kryminału rządzi się własnymi prawami, jednak bardzo trudno wykreować intrygę, w której nie ma przeciwnika. Trudno też stworzyć porywający film sensacyjny, gdzie pościg samochodowy kończy się atakiem krwiożerczego rusztowania na Seata Ibizę.
Film ratują zabawne epizodyczne sceny jak zasadzka na kryminalistę Malinkę (Piotr Gąsowski), czy telefon słabego na umyśle Lemana (brawurowy Jacek Beler) do żony. W Sępie przekonujący są tylko bandyci – barwni i interesujący. Policjanci za to przetapiają się w bezkształtną masę, znaną jedynie z amerykańskich filmów budujących stereotyp dobrego policjanta.

A tak w Sępie wyglądają cele dla bandytów











Filmowy debiut dobrego reżysera teatralnego Eugeniusza Korina miał być polskim thrillerem na światowym poziomie. Zamiast tego twórcy zaserwowali bezbarwny produkt czerpiący na przemian z komedii romantycznych, Pięknego umysłu, czy nawet z Siedmiu dusz na samym końcu. Jest trochę światowo i trochę zaściankowo. Piękne apartamenty, stadnina koni i dizajnerskie cele dla bandytów przeplatają się z ubogo zrealizowanymi scenami akcji i bardzo powolnym główkowaniem. Korin nie wziął pod uwagę, że ładne widoki i ciekawe twarze nie budują filmu – czyni to spójna i wartka fabuła.

1 komentarz:

  1. Ten komentarz został usunięty przez administratora bloga.

    OdpowiedzUsuń