W skrócie:
Najlepszy
aktor filmu: Tom Holland
Najgorszy
aktor filmu: przepraszam, Ewan :<
Co w filmie
smuci: wykpiwanie się prawdziwą historią
Co w filmie
cieszy (faux pas z mojej strony, w tej historii nic nie powinno zbytnio
cieszyć): naturalistyczne sceny
Czy film
jest przyzwoity: tak
Ocena: 3,5/6
Oho, tragedia na horyzoncie
Film
Juana Bayony to zmultiplikowana dawka uderzeniowa. Nie dość, że o
katastrofie. Nie dość, że dramat. To również film oparty na faktach. Jak tu się
nie wzruszyć, nie uronić łezki? Prawdę mówiąc, aż wstyd mówić źle o dramacie,
który przybliża cierpienie i poszukiwanie najbliższych, ukazuje miłość
matczyną, a także ojcowską (chociaż tę nieco gorzej).
Zdarzenia
z filmu Bayony mają miejsce w Tajlandii nawiedzonej przez tsunami w 2004 roku.
Ten niesamowity kataklizm wstrząsnął całym światem, a liczby jego ofiar do dziś
nie sprecyzowano (większość źródeł podaje ok. 200 tys. osób). W czasach
wszechobecnej elektroniki, kamer, aparatów nie trudno zgadnąć, że podczas ataku
fali powstało wiele materiału dokumentującego zdarzenie. W 2009 roku brytyjska
telewizja wyemitowała dokument pod nazwą Tsunami
- caught on camera, bazujący właśnie na materiałach ofiar i ocalonych,
ukazujący dzień katastrofy minuta po minucie. Niesamowity dokument jest wręcz
abstrakcyjny w ogromie przedstawionego nieszczęścia. Twórcy Niemożliwego uznali
widocznie, że to za mało - tragedia musi zaistnieć na złotym ekranie.
Tsunami- cought on camera |
Film Bayony opowiada historię rodziny, która spędza Boże Narodzenie na wakacjach w
Tajlandii. Ona niepraktykująca lekarka zajmująca się trójką synów, on pracownik
dużej korporacji w Japonii. Moment przed katastrofą ich największym
zmartwieniem było, że on może stracić pracę, a ona będzie musiała wrócić do
zawodu. Scen przedstawiających błahość ich problemów jest więcej: w pierwszej
scenie Henry (Ewan McGregor) nie może sobie przypomnieć, czy włączył przed
wyjazdem alarm, zaś Maria (Naomi Watts) wygląda na poirytowaną, kiedy z
książki, którą czyta wypada kilka rozklejonych stron. Ich syn boi się latać
samolotem, a Marię przeraża każda turbulencja.
Potem
już wszystko układa się jak w porządnym maturalnym wypracowaniu – jest wstęp
(radość), rozwinięcie (dramat) i zakończenie (radość).
Klamrę
produkcji (również bardzo zgrabnie i rozsądnie) stanowią: na początku adnotacja
o historii opartej na faktach, a na końcu zdjęcie rodziny Belónów -
pierwowzoru bohaterów filmu. Ta klamra ma odpierać wszelkie zarzuty o
schematyczność filmu i jego nierealistyczny happy end. Klamra ta gra na
wrażliwości widza i grzmi wyraźnie: "No cóż, widocznie życie tak
chciało, film opowiada prawdziwą historię, nie możecie się czepiać".
Idealna rodzina przed katastrofą |
A potem już tylko pod górkę |
Z Hiszpanii do Hollywood
Tylko
czy każdą historię należy opowiadać? Tym bardziej, że już została ona opowiedziana.
Nie
sposób nie porównać Niemożliwego z
poprzednim filmem tych samych twórców (reżyseria, zdjęcia, scenariusz i
muzyka), Sierocińcem. Spadek formy, a
raczej zmiana priorytetów, jest niestety zauważalna. Z pozoru dwa całkiem różne
filmy przekazują przecież takie same uczucia: osamotnienie, więzi rodzinne,
miłość matczyną, ból utraty. Niemożliwe
jednak robi to w sposób hollywoodzki (w tym przypadku mam na myśli znaczenie
pejoratywne) – banalnie i nieco nachalnie, a do odtwórców ról zwykłych ludzi
wybrano znanych, pięknych aktorów, którzy i na basenie i w falach tsunami
prezentują się rewelacyjnie.
Aktorsko
zabłysnął 16-letni Tom Holland w roli Lucasa. Bezpretensjonalny, naturalny i
bardzo przekonujący w duecie z Naomi Watts. Wątek ojca nie wciąga tak bardzo.
E. McGregor sprawia wrażenie, jakby bardzo męczył się w swojej płaczliwej roli,
co rusz niosąc na rękach i ściskając synów. Szuka, błądzi, biega i woła, trochę
bez celu, trochę na siłę.
A
teraz czas na kilka plusów.
Efekty
tsunami i krajobraz zrujnowanego i zalanego kurortu są imponujące. Oko cieszy
też dobra charakteryzacja. Zdjęcia również są bardzo udane – ładne ujęcia na
zmianę ze scenami kręconymi z ręki przekonują. Perełką Niemożliwego jest
jednak muzyka, ale zdaje się, że tak jak wszystko w filmie, ma służyć tylko jednemu - skłonieniu widza do
łez.
Zdjęcie z planu |
Efektowne ujęcie spod wody |
Stara
filmowa prawda mówi, że łatwo jest wzruszyć, wiele trudniej rozbawić. Twórcy Niemożliwego stanęli przed tym
łatwiejszym zadaniem, ale wykonali je całkiem dobrze. Tylko czy jedynie o to powinno
chodzić w filmie aspirującym do najlepszych filmowych nagród?
Drobna uwaga językowa: film/obraz Bayony (nie Bayona'a).
OdpowiedzUsuńdziękuję: >
OdpowiedzUsuń