W skrócie:
Aktorstwo: słabi pozostali
słabi, a wybitnych sprowadzono (a może sami się sprowadzili) do parteru
Jaką Polskę możemy zobaczyć
w filmie: PKB = 5x stan rzeczywisty, no i ogólnie słońca więcej
Czy film jest
przyzwoity: jeżeli wieczory spędzacie przy powtórkach Na dobre i na złe to jak najbardziej
Ocena: 2,5/6
Bogu świeczkę…
Sęp to kakofonia wrażeń. Mieszanka wszystkiego czym polskie kino
komercyjne chciałoby być, ale czym nigdy niestety (lub na szczęście) nie
będzie.
„Polska odpowiedź na Infiltrację”, jak promowali Sępa producenci, chyba właśnie to
dokonanie Scorsese najmniej przypomina. Na plakatach filmu są flary,
matrixowski potok całek, zaaferowany Michał Żebrowski z pistoletem w ręce, a za
nim wyraźnie nieobecna Anna Przybylska. Plakat mówi więc: spodziewajcie się
romansu, intrygi, tajemnicy i akcji. Bardzo poważnej akcji.
A co naprawdę dostajemy? To nie
lada zagadka. Raz aktorzy wygłaszają teatralne monodramy, by za moment zadziwić
ckliwością mydlanej opery.
Plakat Sępa |
Błysk bohatera
Tytułowy Sęp, policjant
Aleksander Wolin, który nie lubi być nazywany Olkiem (Michał Żebrowski aka
rycerz smętnego oblicza), to postać kryształowa, idealizowana tak bardzo, że z
każdą minutą seansu staje się coraz bardziej nierealna, by na koniec przyjąć
abstrakcyjny wymiar bohatera, którego nigdy nie było. Nieznana jest geneza
ksywy Sępa. Podobno „sprząta padlinę”, ale żadna opowieść ani zachowanie policjanta
tego nie uzasadniają. Za to Wolin już jako chłopiec był bardzo wrażliwy na
nieszczęścia rodzaju ludzkiego. Wiele lat później jego troska o bliźnich jest
niezmienna. Celebruje ją w luksusowym warszawskim mieszkaniu szukając wszelkich
odpowiedzi w teorii superstrun i rozwiązywaniu całek na wielkiej tablicy
kredowej, która w salonie Sępa zajmuje honorowe miejsce zamiast telewizora. Bo
ten bohater jest absolutnie idealny. Czysty i schludny, przystojny i niepalący
meloman domator, którego ojciec mawiał, że prawdziwi mężczyźni nigdy nie
przeklinają. Wymarzony klient biura matrymonialnego.
A u Aleksandra za biurkiem porządeczek... |
...tak samo jak na jego tablicy kredowej |
2+2=4
Wolin razem ze starszym kolegą
Bożkiem (Daniel Olbrychski) otrzymują zadanie specjalne od generała Krasuckiego
(Piotr Fronczewski). Mają wyjaśnić tajemnicę fali ucieczek groźnych
przestępców. Śledztwo, choć nieco niemrawe, splata się co rusz z życiem
prywatnym Wolina od momentu kiedy poznaje piękną Nataszę McCormack (Anna
Przybylska) – Polkę z krwi i kości, która promuje fundację honorowego dawstwa
organów i do tego uczy kickboxingu, a śniadania jada w zalanym słońcem przydomowym
ogrodzie. Zakochani spotykają się zazwyczaj nad łóżkiem śmiertelnie chorego
podopiecznego fundacji McCormack, a zarazem bliźniaka genetycznego Wolina. Aby
rozwiązać kryminalną zagadkę Sęp nocami wypisuje na swojej tablicy oczywiste
równania, a Bożek przeprowadza ostre przesłuchania. Mają trochę wolnego czasu,
więc wieczorami spotykają się na tarasie widokowym Pałacu Kultury i Nauki, by
wymienić kilka zdań. Równolegle do policyjnego śledztwa swoje coraz śmielsze akcje przeprowadza gang
porywający przestępców – zawsze o krok przed stróżami prawa.
Celebracja wspólnego śniadania |
Trochę tak, a trochę nie
Oczywiście fabuła kryminału rządzi
się własnymi prawami, jednak bardzo trudno wykreować intrygę, w której nie ma
przeciwnika. Trudno też stworzyć porywający film sensacyjny, gdzie pościg
samochodowy kończy się atakiem krwiożerczego rusztowania na Seata Ibizę.
Film ratują zabawne epizodyczne
sceny jak zasadzka na kryminalistę Malinkę (Piotr Gąsowski), czy telefon
słabego na umyśle Lemana (brawurowy Jacek Beler) do żony. W Sępie przekonujący są tylko bandyci – barwni i interesujący.
Policjanci za to przetapiają się w bezkształtną masę, znaną jedynie z
amerykańskich filmów budujących stereotyp dobrego policjanta.
A tak w Sępie wyglądają cele dla bandytów |
Filmowy debiut dobrego reżysera
teatralnego Eugeniusza Korina miał być polskim thrillerem na światowym
poziomie. Zamiast tego twórcy zaserwowali bezbarwny produkt czerpiący na
przemian z komedii romantycznych, Pięknego
umysłu, czy nawet z Siedmiu dusz
na samym końcu. Jest trochę światowo i trochę zaściankowo. Piękne apartamenty,
stadnina koni i dizajnerskie cele dla bandytów przeplatają się z ubogo
zrealizowanymi scenami akcji i bardzo powolnym główkowaniem. Korin nie wziął
pod uwagę, że ładne widoki i ciekawe twarze nie budują filmu – czyni to spójna
i wartka fabuła.
Ten komentarz został usunięty przez administratora bloga.
OdpowiedzUsuń