Ocena: 4/6
Kolejny film oskarowy, który wezmę na tapet to dzieło Spike’a
Jonze’a, którego fenomenu nigdy nie zrozumiem (ze szczególnym naciskiem na Adaptację). Jednak liczne sukcesy Her (wybaczcie użycie przeze mnie angielskojęzycznego
tytułu, wszak polskie tłumaczenie, choć bardzo wierne, rodzi konieczność kłopotliwej
w użyciu odmiany) nie budzą mojego zdziwienia.
Ona to film
osobliwy. Dziwny i bardzo modny zarazem. Wszystko jest w nim wystylizowane.
Nawet główny bohater, pozornie nie przejmujący się wyglądem nerd ma starannie
rozczochrane włosy i koszule w kolorach korespondujących z otoczeniem. Są tu
też schludne ulice, piękne mieszkania i imponujące budynki.
A więc mamy do czynienia z filmem ładnym. Tak też było
zresztą z American Hustle, jednak
tym, co różni oba filmy jest treść. Mianowicie Ona ową ma.
Akcja dzieje się w przyszłości. Przyszłości starannej,
dopracowanej i nieco nudnej. Bez wojny i dokuczliwych chorób, ale z deficytem
uczuć i postępującym rozwojem technologii, które dobrze obrazuje zajęcie
głównego bohatera. Otóż Theodore Twombly (Joaquin Phoenix) pisuje pełne uczuć
listy dla innych osób. Na zamówienie i z różnych okazji. I choć Theo w swojej
pracy jest mistrzem, sam niestety ma problem z samotnością. Odpowiedzią na jego
tęsknoty jest system operacyjny nowej generacji, który dopasowuje się do
użytkownika. Skonfigurowany specjalnie dla postaci Phoenixa OS ma uwodzicielski
głos Scarlett Johansson, nazwał siebie Samantha, jest zabawny, inteligentny i
nie odstępuje swojego właściciela na krok. Do czego to może prowadzić? Tylko do
romansu. I jak się okazuje w filmie Jonze’a, o ile brak cielesnego kontaktu
jest problemem, z którym można sobie poradzić, to szybki rozwój sztucznej
inteligencji to dla człowieka wielka katastrofa. Ale nie taka, którą znamy z Raportu mniejszości czy Gattaca, tylko raczej z poczytnego
romansu.
Spike Jonze stworzył film bardzo na czasie, dotykający
problemu funkcjonowania człowieka w wirtualnej rzeczywistości. Trudno ocenić
gdzie jest granica prawdziwości, której nie powinniśmy przekraczać.
Jednak jest coś, czym Ona
mnie męczy. Mianowicie brak dynamiki. Choć scenariusz jest oryginalny, a temat
wciągający, to film roi się od momentów przestoju i zawieszenia, sprawia
wrażenie wymuszenie refleksyjnego. Nawet Joaquin Phoenix zdaje się trochę w tej
melancholii gubić.
Mimo to polecam wszystkim ten film, który jest moim zdaniem
murowanym faworytem do Oscara za muzykę i scenografię (obejrzyjcie za jednym
zamachem Wielkiego Gatsby’ego i Her, a wtedy poznacie prawdziwą różnicę
między smakiem a przesytem sztuczności).
A przede wszystkim
życzę wszystkiego dobrego reżyserowi tego:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz