W skrócie:
Jaką politykę możemy zobaczyć w
serialu: gminną, czyli taką jak wszędzie
Dla kogo jest ten serial: dla tych,
którzy snują plany o przejęciu władzy nad światem, lub podstawieniu świni
szefowi w pracy
Czy serial jest przyzwoity: tak
Ocena: 4/6
Proszę państwa, rewolucja! – grzmieli krytycy i publicyści,
wliczając mój ulubiony Dwutygodnik.com, który zazwyczaj dystansuje się od
powszechnego „hurra”. Znajomi mówili: obejrzyj, mądre głowy mówiły to samo,
więc jako namiętny serialożerca zaraz przystąpiłam do konsumpcji. House of Cards nie wyprodukowała żadna
znana stacja telewizyjna, tylko potężna wypożyczalnia filmów Netflix, która
bardzo dobrze wiedziała jak poruszać się w internecie, a przede wszystkim znała
siłę nazwiska. Kevin Spacey, poważany i lubiany, swoje najlepsze filmowe lata
miał już za sobą, a z serialami nie miał styczności od kilkudziesięciu lat.
Jednak to on zdecydował się być współproducentem serii, i co najważniejsze –
odtwórcą roli Franka Underwooda. Marketingowy sukces był już w kieszeni. A co z
samym serialem, czy jest wart tylu laurów?
Tę serię trudno ocenić jednoznacznie. Miała to być iście szekspirowska opowieść o władzy i demonicznym kongresmenie trzęsącym
stolicą USA. House of Cards okazał
się jednak historią bajdurzącego dziada, który w swoim bajorze czuje się
geniuszem zła, a w rzeczywistości jest przeciętniakiem ze skrajnie przerośniętym
ego i dużą amplitudą poziomu szczęścia. I może właśnie tak jest dobrze, bo tak
jest prawdziwie – nie ma spektaklu władzy, jest podłość i małostkowość.
Frank zwracający się do widzów w pierwszym odcinku serii |
Seria Beau Willimona, choć
okrzyknięta unikatową, bazuje na gwarantujących powodzenie, charakterystycznych
dla nowej fali seriali kanonach i sprawdzonych pomysłach. Fabuła kręci się
wokół kombinacji głównego bohatera, który jest złym człowiekiem i , jak twórcy
chcieliby go widzieć, geniuszem. W tym przypadku jest to spacer po krawędzi,
gdyż protagonista jest zły absolutnie w stu procentach, a przy tym wcale nie
odznacza się ponadprzeciętną inteligencją, tylko niebezpieczną pewnością
siebie. I trudno żywić do niego sympatię, bo w prawdziwym życiu miałby ksywę Wsza.
Różni go to od demonicznych lub/i inteligentnych serialowych protagonistów ostatnich
lat, którzy byli dla swoich serii gwarantem sukcesu (Breaking Bad, Dexter, Dr House, Mentalista czy Gra o Tron). Bo zły
bohater zawsze odznaczał się jakąś pozytywną cechą, lub tak naprawdę wcale taki
zły nie był.
Frank Underwood zaś jest naprawdę
niedobrym zwierzakiem. To drugi Stalin, który kryje się przed mądrzejszymi, a przy
idiotach nawet za bardzo się nie stara. Wie co to polityka, właściwie zna tylko
ten świat i był pewny, że jest jego panem. Jakże wielkie było jego zdziwienie,
kiedy nowo mianowany prezydent wbrew wcześniejszej umowie nie ofiarował mu
posady sekretarza stanu. Od tego momentu obserwujemy pokrętne działania Franka
powodowane czystą zemstą i jego własną wersję „po trupach do celu”. On nie lubi
nikogo i nie powstrzyma go nic. Narzędziami jego pracy są morderstwo, zdrada,
prostytutki i kłamstwo.
Zoe, dziennikarka otrzymująca informacje od Underwooda |
Kongresmen ryzykuje non-stop, a jego czyny wręcz w
nieprawdopodobny sposób zawsze wychodzą mu na dobre. Franka wspiera żona,
skrajnie antypatyczna (ale i tak lepsza od męża) Claire (Robin Wright), która
ma romans z zupełnym przeciwieństwem Underwooda – prostolinijnym fotografem
Adamem. Małżonkowie dzielą dziwną, z pozoru pozbawioną głębszych uczuć relację
opartą o wspólny cel pięcia się w górę. Wieczorami spalają papierosa przy oknie
swojego luksusowego apartamentu, gdzie uchylają rąbka swoich intryg, nie
zauważając własnej małości.
Wieczorny papieros przed snem |
Frank prowadzi narrację zdarzeń, zwracając się bezpośrednio
do widza. W dzisiejszych czasach zastosowanie solilokwium przypomina mi raczej
odgrzewany kotlet niż powiew nowości konotowany z dramatami klasyków.
Największą przyjemnością Underwooda jest stołowanie się w obskurnym
barze BBQ, który wspaniale kontrastuje z pełnymi niemal ruskiego blichtru
salami budynku kongresu stanowiącymi codzienność Underwooda. Ta drobna rozkosz
dobrze oddaje jego pozbawiony wszelkich wzniosłości charakter.
Frank delektujący się żeberkami |
Mimo nieprzekonującego scenariusza, House of Cards jest prawdziwie smaczny. Doprawiony licznymi
aluzjami i odniesieniami zdecydowanie zyskuje na wartości , co sprawia że
fatalna konstrukcja głównego bohatera nie przekreśla całości. Do tego dochodzi
bardzo dobra reżyseria – niektóre z odcinków nakręcili David Fincher czy Joel
Schumacher. Kiedy fabuła skupia się na ludziach otaczających głównego bohatera,
zdecydowanie nabiera kolorytu, przedstawiając szeroki wachlarz ludzkich
zachowań.
Claire ze swoim kochankiem Adamem |
Nie odmawiam serialowi porządnej realizacji, pomysłu i
ogólnego przyzwoitego poziomu, jednak zdecydowanie odmawiam mu tytułu
serialowej rewolucji wszechczasów.
House of Cards
jest jak abstrakcyjne wyobrażenie filmowca o władzy, w którym królują wieczne
opanowanie, diaboliczne gesty i zabójcze spojrzenia skutkujące fantastycznymi
zwrotami akcji. Zza tego wszystkiego wyziera prawdziwość - rys intryg rodem ze
starostwa powiatowego. Bo tak naprawdę
polityka jest wszędzie taka sama.
Nie wiem czy będę oglądać kolejne sezony, w których
wszystkim działaniom kongresmena nadal będzie przyświecać marzenie o najwyższej
władzy, spełnione lub zakończone spektakularnym upadkiem. Można znaleźć
bardziej pasjonujące zajęcia niż oglądanie świni w akcji. Ale za to w jakiej
oprawie.
Przebrnęłam przez kilka pierwszym odcinków i .... nawet Kevin Spacey nie zachęcił mnie do dalszego śledzenia losów głównego bohatera. Dlaczego? Bo oglądałam rewelacyjny serial o władzy pt " Boss". Bez czarowania widzów, bez gadania głównego bohatera do kamery, bez ściemy. Podłość władzy obnażona,położona na talerzu, rozebrana do naga. Postawa, zachowanie i sposób na " panowanie" głównego bohatera przyprawia o mdłości. Bezgraniczne, niepohamowane zło, którego uosobieniem jest prezydent Chicago w tym filmie. Bohater, dla którego widz nie jest w stanie żywić nawet cienia sympatii, jedynie pogardę. Serial mocny, wstrząsający, rewelacyjny. Wielka szkoda, że urwany bez sensu, bez kontynuacji, jednak i tak warto. Polecam
OdpowiedzUsuń